Model Creighton – nowoczesna metoda rozpoznawania płodności polega na precyzyjnym określaniu dni płodnych i niepłodnych w cyklu menstruacyjnym kobiety. System ten jest idealny jeśli chodzi o uzyskanie poczęcia, jak i odkładanie poczęcia w czasie. Jego twórcą jest lekarz – ginekolog prof. Thomas Hilgers z Instytutu Papieża Pawła VI z Omaha, USA. Rozpoczynając obserwacje według Modelu Creighton dowiesz się jak wygląda Twój cykl, czym się charakteryzuje. Dzięki temu będziesz mogła w pełni zrozumieć funkcjonowanie własnego organizmu i zadbasz o łodność. Jak to zrobić? Zacznij obserwować swój cykl! Jestem po to, żeby Ci w tym pomóc. Przy wykonywaniu codziennych czynności fizjologicznych możesz prowadzić obserwacje śluzu, a zapisane na koniec dnia informacje dostarczą Ci wiedzę jak funkcjonuje Twój organizm pod względem zdrowia ginekologicznego. Dostrzeżesz w jaki sposób stres, dieta, czy aktywność fizyczna wpływają na Twoją płodność! Model Creighton może pomóc Ci jeśli masz problem z niepłodnością, nieregularnymi cyklami, bolesnymi miesiączkami i zespołem napięcia przedmiesiączkowego. Model Creighton opiera się na wnikliwej, szczegółowej i ustandaryzowanej obserwacji wskaźników biologicznych (śluz i krew menstruacyjna). Ważne jest, aby prowadzić obserwacje systematycznie – im częściej prowadzisz obserwacje, tym więcej wiesz o swoim cyklu. Model Creighton (Creighton Model FertilityCare™ System) opiera się na wnikliwej, szczegółowej i ustandaryzowanej obserwacji wskaźników biologicznych (śluz i krew menstruacyjna). Dlatego tak ważne jest, aby prowadzić obserwacje systematycznie – im częściej prowadzisz obserwacje, tym więcej wiesz o swoim cyklu. Model Creighton to narzędzie diagnostyczne w NaProTechnology® – nowej gałęzi medycyny zajmującej się zdrowiem kobiety, która w pełni współpracuje z jej układem rozrodczym. Została ona opracowana na postawie wystandaryzowanych obserwacji dokonywanych w ramach Modelu Creighton. Polega na monitorowaniu wzorców krwawienia, śluzu i dni suchych. Są to bardzo czułe wskaźniki, które umożliwiają ocenę prawidłowych i nieprawidłowych funkcji ginekologicznych i rozrodczych, i podjęcie leczenia u konsultanta medycznego NaProTechnology®. Jeśli niepokoją Was objawy występujące w przebiegu cyklu miesiączkowego lub jesteście zainteresowani leczeniem niepłodności za pomocą NaProTechnology®, zapraszam do Poradni Wspierania Płodności „Dla Życia”. Spotkania odbywają się w przyjaznej atmosferze, zapewniającej poczucie bezpieczeństwa i prywatności. Model Creighton to narzędzie diagnostyczne w NaProTechnology® – nowej gałęzi medycyny zajmującej się zdrowiem kobiety, która w pełni współpracuje z jej układem rozrodczym. Została ona opracowana na postawie wystandaryzowanych obserwacji dokonywanych w ramach Modelu Creighton. Polega na monitorowaniu wzorców krwawienia, śluzu i dni suchych. Są to bardzo czułe wskaźniki, które umożliwiają ocenę prawidłowych i nieprawidłowych funkcji ginekologicznych i rozrodczych, i podjęcie leczenia u konsultanta medycznego NaProTechnology®. Jeśli niepokoją Was objawy występujące w przebiegu cyklu miesiączkowego lub jesteście zainteresowani leczeniem niepłodności za pomocą NaProTechnology®, zapraszam do poradni wspierania płodności „Dla Życia”. Spotkania odbywają się w przyjaznej atmosferze, zapewniającej poczucie bezpieczeństwa i prywatności.
Ta metoda zmieniła archeologię. Datowanie radiowęglowe to narzędzie, dzięki któremu naukowcy mogą umieszczać badane obiekty we właściwym miejscu na osi czasu. Metoda opracowana w 1949 roku, przez Willarda Libby'ego, dziś znajduje zastosowanie w laboratoriach na całym świecie, w tym także w Polsce.
W Polsce przyjęto ostatnio ustawę regulującą kwestie związane z zapłodnieniem pozaustrojowym in vitro. Czym tak naprawdę jest in vitro i jak się odbywa? Czy rzeczywiście daje szansę niepłodnym parom na trwałe wyleczenie i jaką ma skuteczność? Polecam poniższy artykuł dra Tadeusza Wasilewskiego, który zajmował się tą techniką przez 14 lat swojej praktyki lekarskiej i opisuje szczegółowo procedurę in vitro i związane z nią aspekty etyczne. autor: Tadeusz Wasilewski Jest niepodważalnym faktem naukowym, że życie ludzkie zaczyna się w momencie poczęcia. Trzeba pamiętać, że w metodzie in vitro, aby powołać do życia jedno dziecko, niszczy się statystycznie od pięciu do sześciu innych istnień ludzkich. Ukończyłem studia w 1984 roku. Zanim zająłem się niepłodnością profesjonalnie, specjalizowałem się w położnictwie i ginekologii. Zrobiłem pierwszy i drugi stopień specjalizacji i w 1993 roku, po kilkuletniej pracy w szpitalu, przeszedłem do pracy w klinice leczenia niepłodności małżeńskiej. To była jedna z pierwszych prywatnych klinik w Polsce, gdzie leczenie niepłodności odbywało się wszystkimi dostępnymi metodami, jakie dzisiaj medycyna rozrodu oferuje małżeństwom, które nie mogą mieć dzieci. Ta moja praca trwała do 2007 roku, bo w tymże roku zrozumiałem dzięki działaniu Pana Boga, dzięki miłosierdziu Bożemu, że program in vitro to nie jest metoda, którą się powinniśmy posiłkować. Nie tylko ja, ale w ogóle wszyscy – cała medycyna. Wyszedłem na ulicę, nie wiedząc, co dalej będę ze sobą robił. To nie miało żadnego znaczenia – ja po prostu nie chciałem więcej niszczyć istnień ludzkich, które to niszczenie, niestety, w przebiegu programu in vitro, w metodzie zapłodnienia pozaustrojowego, odbywa się w sposób nieunikniony. Szukałem swojego miejsca – i to miejsce znalazłem. Pan Bóg mi pokazywał, codziennie, malutkimi kroczkami, jak mam dojść do tego, aby swoje doświadczenie wykorzystać dalej do pomocy małżeństwom, które cierpią z powodu niepłodności, tylko zupełnie już w innej metodzie – w metodzie, która szanuje każdą istotę ludzką, jej życie i jej niepłodności Powinienem zacząć od omówienia pewnej fizjologicznej prawidłowości. Mianowicie jeżeli małżeństwo, kobieta i mężczyzna, mają po 35 lat lub mniej i starają się o poczęcie dziecka, jeżeli są stuprocentowo zdrowymi ludźmi, to szansa na poczęcie w jednym cyklu miesięcznym kobiety wynosi około 20%. I wg definicji WHO (Światowej Organizacji Zdrowia) te 20% każe czekać na poczęcie dziecka do roku. Jeżeli przez rok nie następuje ciąża, nie pojawia się nowa istota ludzka, rozpoznajemy niepłodność małżeńską. WHO wyszła z założenia, że jesteśmy całkowicie analfabetami, jeżeli chodzi o postrzeganie naszego organizmu, naszej płodności. Bo się okazuje, że jeżeli kobieta umie nadzorować swoją płodność, umie odróżniać w cyklu miesięcznym dni, które są najbardziej odpowiednie dla poczęcia nowego istnienia ludzkiego, no to wtedy szansa rośnie do 30%, czy nawet więcej. I wtedy okres oczekiwania na dziecko na pewno się skraca, nawet do pół roku. Niepłodność dzisiaj dotyka co piątą – szóstą parę małżeńską. Szacuje się, że w Polsce do 2 mln ludzi cierpi z powodu niepłodności małżeńskiej. Podobnie jest w każdej społeczności na kuli ziemskiej. Im ta społeczność jest bardziej rozwinięta, bardziej w naszym pojęciu cywilizowana, tym ta niepłodność pojawia się częściej. Nie jest to przypadek. Płacimy za rozwój cywilizacji tym, że stopień naszej płodności po prostu maleje. Wobec tego niezależnie, czy to jest skutek innych chorób, które istnieją, czy też byśmy o niepłodności mówili jako o chorobie, to jest to tak potężne zjawisko społeczne i rodzinne, że warto o tym mówić. Dlatego narodziła się nauka medyczna, która opowiada o niepłodności, która ją opisuje, znajduje jej przyczyny i sposoby, żeby ją eliminować. Właśnie ta gałąź medycyny nazywa się medycyną rozrodu. Ogólnie przyczyny niepłodności można zobrazować w sposób następujący: jeżeli przed nami siada sto małżeństw, dobranych losowo, które mają kłopot z poczęciem dziecka, to najprawdopodobniej u 40 z tych małżeństw znajdziemy przyczynę po stronie kobiety. U 40 z nich przyczyna będzie po stronie mężczyzny, a u 20 z tych stu małżeństw przyczyna będzie tkwiła i po jednej, i po drugiej stronie. Tak bardzo równo rysuje się ten podział. Gdybyśmy chcieli uszczegółowić te przyczyny, to trzeba powiedzieć, że czynniki hormonalne stanowią o 20 – 30% całej niepłodności małżeńskiej. Za czynnikami hormonalnymi kryje się przede wszystkim pojęcie kłopotów z jajeczkowaniem, z owulacją. Ale nie tylko. Bo przecież obniżona wartość nasienia męskiego często też może mieć podłoże hormonalne. Następne 20 – 30%, czyli taka sama liczba, to są czynniki mechaniczne, to znaczy: niedrożność jajowodów, obecność zrostów na miednicy mniejszej, czyli tam, gdzie jest usytuowany narząd rodny, jak również endometrioza. Czynnik męski stanowi do 40% całej niepłodności, czynniki immunologiczne natomiast 5% (według mnie nawet więcej). Niepłodność zatem jest konsekwencją „cywilizacji” w postaci chemizacji życia, używania syntetycznych wyrobów, włącznie z pokarmem. Poza tym są jeszcze czynniki nierozpoznane, które obejmują 10 – 20% niepłodności. To jest tzw. niepłodność idiopatyczna, czyli taka, której przyczyny lekarze nie mogą z niepłodnością Już wiedząc, czym jest ta niepłodność i jak często występuje, znając przynajmniej z grubsza przyczyny, lekarz zaczyna szukać sposobów, aby tę niepłodność eliminować. Dzisiaj medycyna rozrodu dysponuje trzema formami pomocy. Pierwsza forma polega na tym, że nadzoruje się przebieg cyklu miesięcznego kobiety (poprzez ocenę ultrasonograficzną, poprzez badanie ginekologiczne, poprzez ocenę aktywności hormonów płciowych w organizmie kobiety) w celu wskazania czasu, w którym normalne współżycie małżeńskie ma najwięcej szans doprowadzenia do poczęcia dziecka. Oczywiście cykl miesięczny kobiety można „uzbrajać”, posiłkując się lekami – czyli stymulować jajeczkowanie, dawać leki w drugiej fazie cyklu, już po owulacji, tzw. leki suplementujące tę drugą fazę cyklu. I to jest sposób absolutnie, całkowicie naturalny, przy bardzo dyskretnej pomocy medycyny. Sposób ten jest aprobowany również przez lekarzy naprotechnologów, nie budzi on jakichkolwiek zastrzeżeń etycznych, moralnych. Z tego sposobu wszystkie cierpiące na niepłodność małżeństwa najchętniej by korzystały. Jednak medycyna rozrodu idzie dalej. Wykonuje się te wszystkie obserwacje i zabiegi, ale dodatkowo współżycie małżeństwa w zaciszu domowym, w tej intymności, jest zastępowane przez wykonywanie sztucznej inseminacji – czyli przez podawanie nasienia męskiego na szyjkę macicy lub do jamy macicy (inseminacja domaciczna), lub bezpośrednio do jajowodu. Jest oczywiste, że w tym sposobie można używać nasienia męskiego należącego do obcego mężczyzny, nie męża. I medycyna rozrodu tak właśnie postępuje. Dawcą nasienia jest przeważnie mężczyzna do 35. roku życia, który jest „zdrowy” (wszystkich chorób się nie zbada, stąd ten cudzysłów), który ma prawidłową wartość nasienia, który na przykład 3 – 4 razy w miesiącu przychodzi do takiej kliniki parającej się leczeniem niepłodności małżeńskiej, oddaje nasienie, za co dostaje po prostu pieniądze. Ta druga metoda jest już nie przez wszystkich aprobowana i jest na pewno etycznie błędna. Kolejna metoda, trzecia, oferowana dzisiaj przez medycynę rozrodu to jest metoda najbardziej kontrowersyjna. Polega ona na zapłodnieniu pozaustrojowym i jest nazywana programem in vitro (IVF ET).Techniczny przebieg programu in vitro Jak przebiega program in vitro? Najpierw jest krótka diagnostyka (trwająca 2 – 3 godziny) w postaci wywiadu, badania ginekologicznego, ultrasonografii, badań hormonów, badania nasienia i pada stwierdzenie: „Należy posiłkować się zapłodnieniem pozaustrojowym, żeby państwu pomóc, bo inaczej pomoc nasza byłaby na pewno nieefektywna”. Jestem absolutnie przekonany, że dzisiaj program in vitro jest bardzo mocno nadużywany. W wielu przypadkach medycyna rozrodu wychodzi z założenia, że to nie musi być ciąża uzyskana w sposób naturalny – więc najlepiej zrobić program in vitro i uzyskać efekt w możliwie najkrótszym czasie. I wiele z tych małżeństw, nie mając zielonego pojęcia ani o powodach takiej propozycji, ani o innych możliwościach, po prostu zgadza się na in vitro. Co się dzieje dalej? Po badaniu parametrów nasienia lekarze mają wydruk wyniku, nasienie zaś trafia do inkubatora, gdzie jest przetrzymywane w specjalnych warunkach. Po wyrażeniu przez małżonków zgody na program in vitro nasienie to podlega kriokonserwacji, czyli jest zamrażane w temperaturze ciekłego azotu: –193°C. Na tym rola mężczyzny w programie in vitro się skończyła. On może sobie wyjechać na drugi koniec świata i wrócić za dwa lub nawet pięć lat, i usłyszeć gdzieś z drugiego pokoju „mama, czy to prawda, że ten człowiek to mój ojciec?”… Oczywiście w programie in vitro można się posiłkować nasieniem świeżym. Ale bardzo często używane jest to nasienie właśnie, które uległo wcześniej kriokonserwacji. Kobieta natomiast przechodzi przez dwa kolejne etapy programu in vitro. Najpierw jest etap farmakologiczny, kiedy kobieta ma codziennie podawane leki mające na celu wystymulowanie w jajnikach wzrostu, dojrzewania pęcherzyków, które są ciągle obserwowane. W konsekwencji powstają pęcherzyki Graafa, czyli takie twory w jajnikach, które zawierają w swoim wnętrzu dojrzałe komórki jajowe. W cyklu naturalnym powstaje jeden pęcherzyk Graafa. W programie in vitro tych pęcherzyków Graafa musi być więcej, bo musi być więcej komórek jajowych. Ten etap farmakologiczny trwa od 10 do 14 dni. Drugi etap polega na działaniu manualnym, technicznym. Kiedy lekarz na podstawie badań uzna, że już jest odpowiedni czas, igłą punkcyjną wchodzi przez sklepienie pochwy, pod kontrolą ultrasonografii, do jednego i do drugiego jajnika. Igłą punkcyjną przebija pęcherzyki i pobiera ich zawartość. W laboratorium specjalista wyszukuje w płynach pęcherzykowych komórki jajowe. Zawsze tych komórek powinno być więcej niż jedna, inaczej nie zostanie osiągnięty dobry skutek w programie in vitro. I następnie te komórki jajowe są łączone z plemnikami. Plemniki się rozmraża (część ich zginęła, ale były ich miliony, więc duża część jest żywych, ruchomych) czy też korzysta się ze świeżej porcji nasienia. W klasycznym programie in vitro na płytce szklanej pod mikroskopem w środowisku plemników zatapiało się komórki jajowe. I plemnik spontanicznie trafiał do jednej komórki jajowej, drugi plemnik trafiał do drugiej komórki jajowej - i tak dalej. Było to w jakimś stopniu naśladowanie tego, co się dzieje w naturze. Drugi sposób, nowszy, to są tzw. mikromanipulacje, czyli docytoplazmatyczna iniekcja plemnika do komórki jajowej (w skrócie IXI). To nie jest jakiś nowy program in vitro, tylko to jest pewna czynność, bardziej nowoczesna, w obrębie programu in vitro. Następnie te istoty ludzkie, powstałe w wyniku połączenia komórki jajowej z plemnikiem, są w odpowiednim środowisku przenoszone do inkubatorów. Okazuje się, że różnica 0,1ºC w inkubatorze na plus czy na minus prowadzi do śmierci tych zarodków, one się dalej nie rozwijają. I tu moja uwaga: gdybyśmy nawet chcieli zrobić taki, jak to mówią w środkach masowego przekazu, „kościelny” program in vitro, to po prostu nie jest to możliwe, bo aparatura, urządzenia są zawodne. Wystarczy, że wyłączą prąd, wystarczy, że wystąpi drobna nieprawidłowość w działaniu aparatury lub ktoś przez nieuwagę popełni jakiś drobny błąd – i wszystkie istnienia ludzkie, które sztucznie powołaliśmy do życia, po prostu zginą. A zatem nie ma możliwości wykonywania programu in vitro bez ryzyka zadania śmierci istotom człowieka w pierwszych dniach jego istnienia Jak się dalej toczą wydarzenia w życiu nowego człowieka, poczętego na szklanej płytce w laboratorium? W pierwszej dobie ogląda się te istnienia ludzkie i ktoś, kto się na tym zna, mówi: „Są zapłodnienia”. W drugiej dobie, czyli po 48 godzinach od momentu połączenia komórki jajowej z plemnikiem, zarodek ludzki jest czterokomórkowy. Nastąpiły dwa podziały i są cztery komórki – komórki zarodka ludzkiego są nazwane blastomerami i taki zarodek składa się z czterech blastomerów. W trzeciej dobie, czyli po 72 godzinach, zarodek ludzki składa się z 8 komórek – z ośmiu blastomerów. I w piątej dobie to już jest blastocysta – to już bardziej zaawansowane stadium rozwoju człowieka. I w tej drugiej, trzeciej albo piątej dobie następuje wybór przeważnie dwóch najlepszych zarodków. Na jakiej podstawie? Podstawą są trzy warunki: tempo rozwoju zarodka, symetryczność komórek i ziarnistość. Wybór tych dwóch zarodków wcale nie musi być trafny i niejednokrotnie życie pokazuje, że nie był trafny... Co się dzieje z pozostałymi zarodkami? Mówi się o nich, że to są zarodki nadliczbowe. Ja się bardzo z tego powodu burzę, bo to są po prostu „nadliczbowi” ludzie! To są po prostu istnienia ludzkie w pierwszym stadium rozwoju, w początkowym stadium rozwoju. Żeby chociaż trochę zachować się elegancko i poprawnie etycznie, to medycyna rozrodu wymyśliła również dla zarodków kriokonserwację. Jest napisany odpowiedni program komputerowy, który steruje krokami zamrażania zarodka ludzkiego. Zamrożone istoty ludzkie mogą być przetrzymywane w temperaturze ciekłego azotu przez wiele lat, czas przechowywania generalnie nie ma znaczenia. Ma znaczenie etap zamrożenia i potem rozmrożenia. I okazuje się, że zarodek ludzki w większości przypadków nie przeżywa tych etapów zamrażania i rozmrażania... Po prostu większość zarodków ginie. To trochę tak, jakbyśmy dzisiaj musieli nagle bez przygotowania przebiec maraton – to jest zamrożenie, i drugi maraton – rozmrożenie. Proszę sobie wyobrazić, co z nami by się działo po przebiegnięciu bez uprzedniego treningu ponad 42 km. Nic dziwnego, że w kriokonserwacji zarodki ludzkie w 70 – 90% po prostu giną. Kiedy już są wybrane te dwa zarodki, wykonuje się tzw. embriotransfer i one trafiają do jamy macicy. Teraz kobieta wyjeżdża do domu, przyjmuje leki i po czternastu dniach wykonuje test ciążowy – albo z moczu, albo z krwi. Dzwoni do lekarza, który przeprowadzał procedurę zapłodnienia pozaustrojowego, i mówi: „Powiodło się” albo, niestety, płacze i mówi: „Nie powiodło się”. W tej drugiej sytuacji lekarz sobie przypomina o zamrożonych zarodkach. Wtedy można już nie indukować jajeczkowania, nie stymulować, nie przeprowadzać na nowo całego procesu farmakologicznego, można nie robić punkcji jajników, nie łączyć komórek jajowych z plemnikami, tylko przygotować jej organizm i w odpowiedniej fazie cyklu transferować zarodki, które uprzednio były zamrożone. Ale transferować można tylko żywe zarodki, tymczasem się okazuje, że pacjentka przyjeżdża na ten transfer po przygotowaniu, rozmrażamy te zarodki i dwa z nich w jednej pajetce po prostu nie żyją. Wyciąga się następną pajetkę: dwa – jeden żyje, drugi nie żyje… No i ten żywy jest podany do jamy macicy. A zamrożone były wszystkie żywe... Niestety, tak wygląda typowa praktyka programu in vitro. Trzeba też wiedzieć o tym, że po transferze zarodków, które uprzednio były mrożone, sukces jest minimalny w porównaniu do tego jak gdyby „świeżego” programu in vitro. Sukces rozumiany jako urodzenie całkowicie zdrowego dziecka...Konieczność zabijania w programie in vitro W medycynie rozrodu boimy się dwóch powikłań, dwóch rzeczy nie dopuszczamy. To jest zespół hiperstymulacji jajników i to są ciąże mnogie. Zespół hiperstymulacji jajników jest to powikłanie, do którego dochodzi tylko wtedy, kiedy zabieg się udał i pacjentka jest w ciąży. Na tym polega nieszczęście tego zespołu. Rozwija się ciąża, już bije serduszko u dzidziusia w jamie macicy, lekarz i rodzice już to widzą w ultrasonografii, a jajniki kobiety powiększają się, dochodzi w nich do powstania torbieli, większych czy mniejszych, pojawia się płyn w jamie brzusznej, pojawia się płyn w jamach ciała – w jamie opłucnowej, w jamie osierdziowej – dochodzi do zaburzeń wieloelektrolitowych, dochodzi do niedobiałczenia organizmu kobiety, dochodzi do zaburzeń układu krzepnięcia i do zagrożenia zdrowia i życia kobiety. Zespół hiperstymulacji jajników może powstać przy użyciu każdego z trzech sposobów leczenia. Jeżeli lekarz naprotechnolog daje leki stymulujące jajeczkowanie, musi się liczyć z tym, że czeka go powikłanie w postaci zespołu hiperstymulacji jajników. Ale zespół ten wystąpi sto tysięcy razy częściej w programie in vitro. Dlaczego? Właśnie dlatego, że tutaj dąży się do wyhodowania nienaturalnie dużej liczby pęcherzyków jednocześnie. Gdyby program in vitro był wykonywany na pojedynczym pęcherzyku z jedną komórką jajową, to szanse powodzenia byłyby mniejsze niż 5%. A cena programu in vitro zostawałaby ta sama. Wobec tego dzisiaj ośrodki, kliniki programu in vitro walczą o pacjentów. A żeby walczyć o pacjentów, to muszą wypuścić w świat wynik dużo większy niż 2 lub 5%. Dzisiaj najlepsze kliniki na świecie programu in vitro w tym jednym przebiegu metody zapłodnienia pozaustrojowego osiągają wynik od 40 do 45%. Oczywiście są ośrodki, w których to prawdopodobieństwo jest poniżej 10 procent. Ale w warunkach konkurencji nikt nie może sobie pozwolić na zejście poniżej 5%. Średnia w Europie, podawana za ubiegły rok, „sukcesów” w przebiegu programu in vitro to jest ok. 28%. Żeby mieć te 28%, to trzeba uzyskać w wyniku stosowanych leków od sześciu do kilkunastu komórek jajowych. Czyli lekarz musi dać duże dawki leków powodujących hiperstymulację jajników. Drugim powikłaniem medycznym są ciąże mnogie. Statystycznie udowodniono, że przed wyborem tych dwóch najlepszych zarodków musimy dysponować ich liczbą od 6 do 8. Mniej niż sześć zarodków – na przykład kiedy wybieramy te dwa najlepsze zarodki spośród trzech – szansa na wynik końcowy pozytywny jest dużo, dużo mniejsza. Jeżeli natomiast liczba zarodków przekracza osiem, to wcale nie rośnie szansa na sukces. Czyli statystycznie dowiedziono, że to jest 6 – 8 zarodków. Podobnie statystycznie udowodniono, że do jamy macicy powinny trafić dwa zarodki. Jak trafia jeden, to szansa jest mniejsza. Jak trafiają dwa, to ta szansa jest optymalna. Jak trafiają 3 – 4 zarodki, czy też 5 zarodków trafia, to oczywiście szansa na ciążę rośnie, ale też rośnie bardzo mocno zagrożenie wystąpieniem ciąży mnogiej. I okazuje się, że pomimo transferu dwóch zarodków do ciąży mnogiej, do ciąży bliźniaczej, dochodzi w ok. 25% przypadków. Jak transfer jest dokonywany przy użyciu trzech zarodków, to ciąża bliźniacza zdarza się już z prawdopodobieństwem powyżej 35%. Oczywiście zdarzają się już wtedy ciąże trojacze. Dlaczego boimy się ciąż mnogich? Z prostego powodu. Pan Bóg nam umożliwił chodzenie w ciąży pojedynczej. 99,9% kobiet chodzi w ciąży pojedynczej. I tak jest w gatunku ludzkim. Ciąża bliźniacza – czy wieloracza – jest zawsze zagrożona ukończeniem przed terminem. Światło jamy macicy nie nadąża ze wzrostem w stosunku do masy dzieci, które się w tej jamie rozwijają. I te włókna mięśniowe rozciągnięte maksymalnie nie wytrzymują tego i dochodzi do poronienia albo porodu przedwczesnego – czyli do ukończenia porodu przed terminem, kiedy dzieci nie są zupełnie zdolne do życia – i następuje ich śmierć czy urodzenie po prostu nieżywych dzieci, albo też urodzenie wcześniaków. A wcześniactwo, niska masa urodzeniowa, obniżona odporność u tych istnień ludzkich, częstość infekcji, jakie zdarzają się u tych noworodków – sprawiają, że jest to najczęstsza dzisiaj przyczyna, która stanowi o śmiertelności okołoporodowej. Czyli ciąża mnoga to jest wzrost powikłań w ogóle w ciąży i wzrost śmiertelności okołoporodowej. Czyli generalnie jest to porażka medycyny rozrodu. I teraz proszę sobie wyobrazić, że małżeństwo siada przed doktorem po raz piąty. I mówi: „Cztery razy już tu byliśmy, podchodziliśmy do programu in vitro. Przebieg programu in vitro ani razu nie dał pozytywnego rezultatu. Jesteśmy piąty raz, ostatni; do tej pory wydaliśmy ponad 100 tys. zł, nie pracowaliśmy przy tym, wszystkie urlopy i dwa lata – wszystko kręciło się tylko i wyłącznie wokół leczenia”. Oczywiście jest płacz, są łzy, jest olbrzymia determinacja… Doktor jest ambitny, chce sprostać temu zadaniu. W wyniku całej procedury finalnie dostaje pod mikroskopem cztery zarodki. No i jest decyzja: chce zwiększyć prawdopodobieństwo doprowadzenia do ciąży. Ale wie, że grozi hiperstymulacja, wie, że grozi wystąpienie ciąży mnogiej i jakie mogą być skutki tej ciąży mnogiej… Ale małżeństwo bardzo nalega i lekarz podejmuje decyzję: „podaję cztery zarodki do jamy macicy”. Pacjentka po dwóch tygodniach dzwoni i mówi: „Jest dodatni test” – i jest największa radość, jest najszczęśliwszą istotą na kuli ziemskiej w tym momencie. Po dwóch tygodniach przyjeżdża, robi USG i dowiaduje się, że w jamie macicy są cztery pęcherzyki ciążowe. Cztery istnienia ludzkie zagnieździły się i się rozwijają. Przez uprzednie razy ani jeden zarodek się nie przyjął, nie zaimplantował się i nie rozwijał. A tym razem wszystkie. Ja widziałem takie zdarzenia. Bo to nie człowiek decyduje, jak to ma być. I co się dzieje dalej? Była wielka radość, a po dziesięciu tygodniach są łzy, płacz – doszło do poronienia… Wobec tego znowu wymyślono – i technicznie w medycynie jest to możliwe – usuwa się dwa pęcherzyki ciążowe poprzez uśmiercenie dwóch płodów. Jest ósmy – dziesiąty – jedenasty tydzień – uśmierca się dwa płody i ciąża jest bliźniacza, rozwija się i szanse jej donoszenia i urodzenia tych dzieci blisko terminu porodu zwielokrotniają się, nie dochodzi do powikłania w postaci poronienia po prostu czy urodzenia nieżywych dzieci. Tak zwana embrioredukcja – znowu bardzo mądre słowo, za którym stoi straszna rzeczywistość zadania śmierci człowiekowi. Oczywiście o tym głośno nikt nie mówi, ale tak się pokolenia stworzonego przez in vitro W 1978 roku, czyli 32 lata temu, doszło do porodu pierwszego dziecka, którego poczęcie nastąpiło w obrębie metody zapłodnienia pozaustrojowego. Wobec tego metoda jest bardzo młoda, do końca nie poznana. Wiele małżeństw, które korzystają z programu in vitro i którym się udaje uzyskać upragnioną ciążę, odpępnia się, zapomina o instytucji, w której byli, i nie chcą mówić o programie in vitro oraz o jego długofalowych skutkach. Im dłużej trwa procedura programu in vitro, tym więcej jest informacji na temat dzieci, do których poczęcia doszło w wyniku zastosowania tej metody. U tych dzieci obserwuje się zdecydowanie więcej nieprawidłowości genetycznych. Zauważono, że występuje u nich nieprawidłowy, zwolniony rozwój psychomotoryczny do drugiego – piątego roku życia. Ten ich rozwój psychomotoryczny później zaczyna się wyrównywać i one doganiają dzieci, które poczęły się w sposób naturalny. Ale nieprawidłowości genetyczne zostają. Udowodniono, że u dzieci poczętych i urodzonych w wyniku użycia metody pozaustrojowej o 30 – 40% wzrasta ryzyko wad genetycznych. I tych doniesień jest coraz więcej…Okrutna selekcja Jan Paweł II zawsze stał na stanowisku, że nauka ma się rozwijać. Że ona ma się rozwijać dla dobra każdego człowieka, dla dobra nas wszystkich. Ale bardzo walczył o to, żeby ten rozwój nie kolidował z godnością i z życiem żadnego człowieka. Spróbujmy zobaczyć, jak to jest w programie in vitro. Życie – nie dla wszystkich dzieci. Wybór – wybieramy spośród tych 6 – 8 zarodków dwa naszym zdaniem najlepsze. „Życie za życie” – tak jest nazywana metoda programu in vitro... Walczymy o poczęcie życia kosztem śmierci innych istnień ludzkich. Mrożenie, embrioredukcja, czyli uśmiercanie tych „nadliczbowych” istnień, które rozwinęły się w jamie macicy, i diagnostyka przedimplantacyjna, która w tej chwili zdobywa salony medyczne. Okazuje się, że taki embrion ośmiokomórkowy na przykład – można mu pobrać tę jedną komórkę, rozłożyć ją na czynniki pierwsze, zobrazować, jaki jest garnitur chromosomów, jaka jest genetyka tej komórki – czyli całego zarodka, bo w każdej komórce będzie to samo – i stwierdzić: zarodek jest chory, jest wada genetyczna. Niestety, takiemu zarodkowi na pewno nie pozwoli się dalej żyć... Diagnostyka przedimplantacyjna to również możliwość wyboru odpowiednich cech naszego potomka. I okazuje się, że w klinikach amerykańskich od jednego procentu wszystkich małżeństw, które się tam zgłaszają i są poddawane programowi in vitro, pada zamówienie na konkretne dziecko. To dziecko musi być obarczone wadą, tak żeby nie mogło być lepszym od rodziców... Niejednokrotnie zamawia się dzieci o określonej płci, o określonym kolorze oczu, włosów itd., itd. Diagnostyka przedimplantacyjna nie służy ludzkości. Odwołując się jeszcze do słów Jana Pawła II, to warto zauważyć to, co on mówi: „od początku istnienia człowieka aż do naturalnej śmierci”. Dzisiaj cywilizacja dobiera się do dwóch etapów naszego życia: kiedy jesteśmy zarodkami, i wtedy, kiedy mamy już po 90 lat na przykład, nie wiemy, jak się nazywamy i gdzie jesteśmy… Jesteśmy „obciążeniem” dla ludzi nas otaczających – i niestety, eutanazja jest już bardzo blisko nas i jeszcze moment, a podobnie jak program in vitro przywędruje również do Polski, jeżeli nie dostanie solidnego oporu i powiedzenia słowa „nie” połączonego z praktycznym działaniem. Bo dorosły człowiek nie pozwoli zrobić sobie krzywdy, natomiast zarodek nie ucieka, jest pod mikroskopem, zdany na naszą łaskę, na łaskę doktora, który za to odpowiada. Tak samo staruszek. Dlatego tak ważne jest, żeby nasze społeczeństwa rozumiały to, że walcząc o życie każdego istnienia na każdym etapie rozwoju człowieka, trzeba widzieć w nim siebie i oddawać cześć dla Pana Boga, który jest stworzycielem życia na a zapobieganie niepłodności Dużo się mówi w medycynie rozrodu na temat przyczyn niepłodności, na temat sposobów leczenia, poświęca się temu 99,9% uwagi. Natomiast zapobieganie niepłodności pomija się milczeniem – o tym się w ogóle nie mówi. Mniemam, że nie wynika to ze złej woli ludzi – lekarzy, którzy nie mówią o tym – myślę, że z braku czasu. Ale generalnie niepłodność jest takim „biznesem”, który przynosi kolosalne pieniądze, więc nie opłaca się jej zapobiegać ani jej leczyć. Po co mówić o czynnikach, które mogą przeciwdziałać tak mocno nasilającemu się zjawisku niepłodności? Czy odważy się dzisiaj lekarz na przykład w najbardziej oglądanym programie telewizyjnym mówić o zachowaniu cnoty czystości? Wyśmieją doktora! Zwariował – w XXI wieku mówi o zachowaniu cnoty czystości! A z moich obserwacji wynika, że rozpoczęcie wczesnego współżycia płciowego wiąże się z większą liczbą partnerów, zanim zawrzemy związek małżeński i będziemy chcieli mieć dzieci. Zarówno wczesne rozpoczęcie współżycia, jak i większa liczba partnerów sprawiają, że często zapadamy na choroby przenoszone drogą płciową. To wcale nie musi być kiła, to nie musi być rzeżączka – jest jeszcze tysiąc różnych innych drobnoustrojów, które w skrytości, prawie bezobjawowo, degradują płodność kobiety i mężczyzny. Degradują zdolność szyjki macicy do produkcji śluzu – a śluz jest takim mostem, po którym plemniki wędrują do jamy macicy i do jajowodów, jest takim mostem płodności. Jeżeli tego śluzu nie ma, plemniki nie wchodzą wyżej. Infekcje dotyczą również układu rozrodczego mężczyzny – maleje liczba plemników, słabnie ich zdolność ruchowa. Warto promować czystość przedmałżeńską. Właściwie lekarz powinien mówić pacjentkom, kiedy przychodzą do lekarza, mając 24 lata, że „to, że jest pani dziewicą, to jest pani wielki sukces i wielki atrybut, i to na pewno nie jest żadna ułomna cecha, tylko może być pani z tego dumna i się tym szczycić”. Ale tylko nieliczni to robią... Należy wyeliminować czynniki szkodliwe, przede wszystkim antykoncepcję. Idziemy do kiosku, kupujemy papierosy, na paczce jest napisane: „Palenie zabija”. Na tabletkach antykoncepcyjnych tak nie jest napisane, a przecież one nie są neutralne dla zdrowia i dla płodności. Odwrotnie: dzisiaj ginekolog bardzo często na byle jaką przypadłość pacjentki, wcale niekoniecznie proszącej o tabletki antykoncepcyjne, proponuje te tabletki. Proszę sobie wyobrazić, że przedstawiciele firm farmaceutycznych, którzy przychodzą do ginekologa, to są przedstawiciele firm produkujących tabletki antykoncepcyjne. Inni przedstawiciele nie przychodzą... 95% leków, które przepisuje ginekolog, to są tabletki antykoncepcyjne. Nie dziwmy się więc, że prawie każda wizyta kończy się wypisaniem recepty na antykoncepcję. Wszędzie się proponuje te tableteczki, nawet młodym dziewczynom, by im zaszczepić taki styl i sposób życia. Pomijam działanie rakotwórcze estrogenów. Estrogeny są potrzebne, to są nasze hormony – hormony kobiece, ale ich stosowanie z zewnątrz, niekontrolowane, długie, doprowadza do zwiększonej częstotliwości zapadalności na nowotwory piersi i na nowotwory trzonu macicy, tylko nie w wieku 25 lat, ale potem – w wieku 50 czy 60 lat, kiedy już nawet nie pamiętamy, że kiedyś się przyjmowało tabletki antykoncepcyjne... Ten fakt jest dzisiaj rzetelnie potwierdzony i znany w kręgach medycznych oraz naukowych. Antykoncepcja hormonalna wywołuje przedwczesne starzenie się szyjki macicy. Pacjentka starzeje się w sensie metrykalnym o rok, a jej szyjka macicy starzeje się o trzy lata. Czyli na przykład po 10 latach stosowania tabletek antykoncepcyjnych kobieta ma 30 lat, a jej szyjka macicy ma już lat 50... I jest problem z poczęciem dziecka – bo są dobre plemniki, są dobre komórki jajowe, ale nie ma mostu… Stąd wymyślono te inseminacje, stąd wymyślono program in vitro. A wystarczyłoby tylko, żeby sięgnąć do innych metod i do innych sposobów… Ale wszyscy wiedzą, że przemysł farmaceutyczny to jest kolosalnie dochodowy interes, w którym antykoncepcja zajmuje jedno z pierwszych miejsc. Jak z tego zrezygnować? Kilkaset czy kilka tysięcy osób na świecie zarabia na tym ogromne pieniądze, eksperymentując na innych i na pewno nie szanując ich zdrowia. Jak wobec tego można się spodziewać obiektywnych informacji, które są podawane w środkach masowego przekazu?… Wręcz w każdej babskiej gazecie są artykuły, „że trzeba żyć swobodnie”, „że trzeba być kobietą wyzwoloną”… Wyzwoloną z czego? By po 30 latach zachorować na raka piersi… Puszczanie takich informacji w eter to jest po prostu działanie zbrodnicze. Ale taki jest świat. Tak to wygląda... Dla zapobiegania niepłodności ważny jest również zdrowy styl życia – nie muszę chyba tego wyjaśniać. Ale ważniejsza jest zmiana modelu starań o pierwszą ciążę. Na pewno mając 20 lat, będziemy zdrowsi i bardziej płodni niż mając 35 lat. Ale mając 25 lub 30 lat, walczymy o to, żeby się wyedukować, żeby zająć jakieś stanowisko, żeby dojść do jakiegoś dobrobytu – dzisiejszego minimum materialnego: samochodu, domu itd., itd. To wszystko sprawia, że my w sposób nieświadomy wpędzamy siebie w populację ludzi, którzy cierpią z powodu niepłodności. No i najważniejszy czynnik – Pan Bóg, który jest dawcą życia i płodności. Bez Jego woli nie powstałby świat, nie powstaliby nasi rodzice, nie powstalibyśmy my. Bez Jego udziału nie jest możliwe poczęcie naszych dzieci. Szanujmy więc Jego zdanie w tej materii i żyjmy w jedności z med. Tadeusz Wasilewski, Białystok źródło: Miłujcie się! 4/2010
Zgodnie z Waszą prośbą postanowiłam napisać o niektórych zasadach obserwacji śluzu, które zostały wprowadzone w Creighton Model System. Jestem dość mocno ograniczona w przekazywaniu wiedzy, jako że metoda ta objęta jest prawami autorskimi, a uczyć się jej można wyłącznie z wykwalifikowanymi instruktorami. Gorąco to polecam, ponieważ instruktorzy CrMS są bardzo dokładnie szkoleni, obowiązują ich międzynarodowe standardy oraz dostosowują przebieg spotkań do indywidualnych potrzeb kobiety lub pary. Nie wyobrażam sobie dobrego nauczenia się tego systemu obserwacji bez spotkań z instruktorem, których aktualną listę możecie znaleźć tutaj. Pełne szkolenie to osiem spotkań – pierwsze cztery odbywają się co dwa tygodnie, kolejne po miesiącu, a ostatnie trzy co trzy miesiące. Zaplanowane są również późniejsze spotkania co pół roku, aby weryfikować wiedzę lub dostosowywać metodę do zmian sytuacji życiowej. Twórcom metody zależy na tym, by osoby uczące się nie pozostały bezradne wobec swojego cyklu, dlatego nauka jest tak rozłożona w czasie. Jej koszt jest zdecydowanie wyższy niż kurs jakiejkolwiek innej metody, bo ok. 150zł za spotkanie w zależności od tego, gdzie się uczymy, jednak ja uważam to za plus. Być może jest to czynnik ograniczający dostęp, ale osobiście cieszę się, że wreszcie wiedza z zakresu rozpoznawania płodności zaczęła być odpowiednio ceniona. Czułam się zobowiązana przekazać Wam powyższe wiadomości, a teraz postaram się wyciągnąć z własnego, póki co trzymiesięcznego doświadczenia z tą metodą wskazówki, które mogą przydać się każdej z Was przy obserwacji zewnętrznego śluzu szyjkowego. No właśnie – przede wszystkim oceniamy wyłącznie zewnętrzny śluz. W metodzie angielskiej nie wymienia się żadnych przeciwwskazań do badania szyjki macicy i śluzu wewnętrznego, Rotzer poleca obserwować ten wskaźnik wyłącznie wtedy, gdy śluz nie pojawia się w przedsionku pochwy, w Creightonie zaś mamy zalecenie, by w ogóle nie interesować się tym, co w środku. Nie interesujemy się też wydzieliną na bieliźnie lub wkładce. Twórcy CrMS w ogóle nie polecają stosowania wkładek, zwłaszcza tych pachnących, ponieważ zawarte w nich związki chemiczne mogą zaburzyć funkcjonowanie szyjki macicy. Inne zalecenia to rezygnacja z płynów do higieny intymnej, zbyt obcisłych spodni (szczególnie dobry czas teraz na dostosowanie się - nośmy sukienki i spódnice!), zakładanie bawełnianej bielizny i to raczej pełnych fig niż stringów, ponieważ bakterie z odbytu mają wyjątkowo łatwy transport w stronę pochwy w przypadku używania tych drugich. Z tego samego powodu po oddaniu moczu lub kału, należy przecierać się papierem zawsze od przodu do tyłu. Po pierwsze nie przenosimy bakterii, po drugie łatwiej zbiera się śluz z przedsionka pochwy. Najlepiej wybrać papier biały, bez wzorów. Dlaczego taki? Żeby wyraźnie widzieć, co jest na tym papierze, bo w CrMS oceniamy śluz wyłącznie na tej podstawie. Przy każdej wizycie w toalecie zawsze przed i po oddaniu moczu czy kału oraz przed i po kąpieli sprawdzamy, czy coś znajduje się w przedsionku pochwy. W ten sposób zwracamy uwagę wyłącznie na „świeży” śluz i możemy wiarygodnie określić jego kolor i konsystencję. Jak w każdej innej metodzie obserwując w ciągu dnia śluz zwracamy uwagę przede wszystkim na ten o cechach najbardziej płodnych, który w CrMS nazywa się peakowym (szczytowym). Do cech peakowych zalicza się: Lubrykacja przy przecieraniu papierem (wyraźnie odczucie poślizgu) Kolor przejrzysty lub półprzejrzysty Rozciągliwość powyżej 2,5cm Mówi się, że w zdrowym, typowym cyklu innego rodzaju wydzieliny nie powinny występować. Idealny cykl wg CrMS to taki, w którym wszystkie dni poza miesiączką i kilkoma dniami śluzu peakowego przed owulacją są suche. Przy czym suchość nie dla każdej kobiety oznacza to samo. Dla jednej będzie to rzeczywista suchość, dla innej np. stałe odczucie wilgotności. Chodzi o podstawowy model niepłodności, który pozwala korzystać z każdej fazy niepłodności przedowulacyjnej w podobny sposób, jaki w metodach objawowo-termicznych opracowano dla sytuacji szczególnych takich jak okres poporodowy czy premenopauza. Ale przecież każda kobieta jest sytuacją szczególną, dlatego każdą należy traktować indywidualnie. :),/p> A co jeżeli inne wydzieliny występują? Warto się zastosować do podanych już wyżej wskazówek higieny intymnej. Pochwa jest organem samoczyszczącym się, więc naprawdę nie potrzebuje szczególnego rodzaju płynu, wystarczy woda do mycia tej okolicy. Warto również wyeliminować z diety wszystkie rafinowane produkty, jak biały cukier czy biała mąka, zrobić sobie testy na nietolerancję pokarmową. Tak jak nie można zakładać, że nieregularne cykle to norma, tak nie można przymykać oka na inne niż peakowe wydzieliny z pochwy. Należy szukać przyczyn ich występowania i je eliminować. CrMS został stworzony przede wszystkim dla profilaktyki i diagnostyki zdrowia kobiety, w drugiej kolejności dla zarządzania płodnością. Zmiana myślenia z „czy ten dzień jest płodny” na „czy ten dzień jest zdrowy” przynajmniej dla mnie jest bardzo korzystna. Z zupełnie inną uwagą przyglądam się teraz swojemu śluzowi, a obserwacje na nowo zaczęły mi sprawiać wielką frajdę, czego życzę każdej z Was, jeszcze raz polecając indywidualną naukę CrMS. :) Pozdrawiam - Cynosia, ekspert Ćwiczcie mięśnie Kegla! To głębokie mięśnie dna miednicy, te, które pracują wtedy, gdy zatrzymujecie strumień moczu. Dzięki tym ćwiczeniom więcej śluzu pokaże się na zewnątrz, nie mówiąć już o tym, że silne mięśnie Kegla zdecydowanie ułatwiają porody i poprawiają jakość współżycia. :)
Ablacja – co to jest? Ablacja jest powszechnie stosowaną metodą wykorzystywaną w terapiach zaburzeń rytmu serca. Technika ta wykorzystuje prąd o częstotliwości radiowej do modyfikacji drogi przewodzenia impulsów elektrycznych w sercu. Zarówno w Polsce, jak i Europie z roku na rok rośnie odsetek osób, które zmagają się z Podstawy Modelu Creighton (CrMS) Podstawowe zasady CrMS od wielu lat były dobrze udokumentowane i znane lekarzom, choć, jak zauważyli Cohen i wsp.: „zostały one niemal pominięte przez ginekologów”. W 1952 roku badacze ci opracowali zmiany, jakie kolejno zachodzą w śluzie szyjki macicy w miarę zbliżania się do dnia owulacji. Z perspektywy czasu wiadomo, że schemat ten określa także podstawowe zasady jeszcze wtedy nieopisanej Metody Owulacji Billingsów i Modelu Creighton (rys. 4-2). [Rys. 4-2, s. 45 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Oryginalne schematy Cohena przedstawiające zmiany, jakie zachodzą w śluzie szyjki macicy w czasie okołoowulacyjnym. Na specjalną uwagę zasługuje opis przeżycia plemników oraz ukazanie roli śluzu szyjkowego jako zastawki biologicznej (Z: Cohen, Stein and Kaye, Spinnbarkeit: A Characteristic of Cervical Mucus. Fertil Steril, 3: 201, 1952)] Badacze ci zauważyli, że wraz ze zbliżaniem się do owulacji, istotnie zmienia się śluz szyjkowy. Jest go znacznie więcej, staje się bardziej przejrzysty i rozciągliwy. Jednocześnie zmniejsza się jego lepkość i zawartość leukocytów. Najważniejszym wnioskiem z tych badań było jednak stwierdzenie, że przetrwanie plemników zależy bezpośrednio od obecności płodnego typu śluzu produkowanego przez szyjkę macicy w czasie owulacyjnym i okołoowulacyjnym. W CrMS zewnętrzne obserwacje śluzu szyjkowego, obecność krwawienia, czy tzw. suchych dni (kiedy wydzielina nie jest obecna) dostarczają istotnych informacji na temat faz płodności i niepłodności w cyklu oraz stanu zdrowia ginekologicznego i rozrodczego kobiety. U kobiety mającej regularne cykle cykl miesiączkowy rozpoczyna się wraz z pierwszym dniem krwawienia miesiączkowego (patrz pierwszy cykl rys. 4-3). Po ustaniu krwawienia kobieta zazwyczaj obserwuje u ujścia pochwy brak wydzieliny śluzowej bądź nawet suchość, co można nazwać tzw. suchymi dniami. W miarę zbliżania się do dnia owulacji pojawia się wydzielina śluzowa (śluz szyjkowy), która początkowo jest mało rozciągliwa i nieprzezroczysta lub średnio rozciągliwa i nieprzezroczysta. Po kilku dniach wydzielina się zmienia. Ostatecznie staje się przezroczysta, i/lub bardzo rozciągliwa, i/lub z lubrykacją (odczucie śliskości). Ostatni dzień występowania wydzieliny śluzowej, która jest przezroczysta, i/lub bardzo rozciągliwa, i/lub z lubrykacja, nazywany jest dniem PEAK. [Rys. 4-3, s. 46 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Trzy cykle obserwacji wg CrMS pokazują występowanie krwawień miesiączkowych, dni suchych w fazie przedPEAKowej, cyklu śluzu, dnia PEAK (P) i dni suchych w fazie poPEAKowej. Fazy przedPEAKowe są zmiennej długości (14, 9 i 20 dni), natomiast po dniu PEAK fazy są względnie stałej długości (14, 15, 13 dni).] Obecność śluzu szyjkowego dobrze koreluje z rosnącym poziomem estrogenów (rys. 4-4), podobnie występowanie dnia PEAK koreluje z czasem owulacji. [Rys. 4-4, s. 46 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Zależność między osoczowym stężeniem 17b-estradiolu i progesteronu w trakcie cyklu miesiączkowego a występowaniem objawów śluzowych i dnia PEAK (P) w jednym cyklu u kobiety z prawidłową płodnością.] Wytwarzanie śluzu szyjkowego w czasie okołoowulacyjnym jest estrogenozależne. Występuje ono w czasie rozwoju pęcherzyka dominującego dążącego do owulacji. Kiedy poziom estrogenów wzrasta i zbliża się owulacja, wówczas wytwarzany jest śluz szyjkowy, który obserwowany jest jako wydzielina przed owulacją i w jej czasie. W długich cyklach (rys. 4-5) sporadycznie mogą występować tzw. „łaty” śluzu przed wystąpieniem narastania objawów śluzu związanych z owulacją. W takich cyklach wydłużona jest faza przedPEAKowa (lub przedowulacyjna), zaś faza poPEAKowa (poowulacyjna) ma stałą długość. [Rys. 4-5, s. 47 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Zastosowanie CrMS w długich cyklach. W powyższym 51-dniowym cyklu dzień PEAK (P) wystąpił w 38. dniu. Długość fazy poPEAKowej wynosiła 13 dni. W fazie przedPEAKowej są widoczne „łaty” śluzu.] Te same zasady obserwacji obowiązują w sytuacji braku owulacji, np. w czasie karmienia piersią (rys. 4-6). Karmienie piersią może przez wiele dni, tygodni, a nawet miesięcy hamować owulację, a przez to płodność. Obecność charakterystycznych objawów rozwoju śluzu szyjkowego związanego z owulacją jest opóźniona do czasu powrotu płodności, kiedy to objawy te mogą poprzedzić wystąpienie pierwszego krwawienia miesiączkowego. [Rys. 4-6, s. 48 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Zastosowanie CrMS w okresie karmienia piersią. „Łaty” śluzu występują sporadycznie, zwykle dominują suche dni, a kiedy wraca płodność, pojawiają się typowe objawy śluzu.] Uniwersalność systemu, niewątpliwie jedna z najważniejszych cech, bazuje na biologicznych podstawach CrMS. Ponieważ CrMS opiera się na zdarzeniach prowadzących do owulacji, określa czas płodności i niepłodności prospektywnie, dzień po dniu. Trudne sytuacje, takie jak długie i nieregularne cykle, karmienie piersią, odstawienie tabletek antykoncepcyjnych, premenopauza, obecnie mogą być rozwiązywane na bieżąco. Również kobiety obserwujące ciągłą wydzielinę (rys. 4-7 i 4-8) mogą właściwie określić dni płodne za pomocą tzw. podstawowego modelu niepłodności identyfikowanego na podstawie niezmieniającej się wydzieliny. Kiedy rozpoczyna się czas płodny, kobieta po odpowiednim przeszkoleniu z łatwością obserwuje odchylenie od podstawowego modelu niepłodności. Czas płodny został więc zidentyfikowany. Podstawowy model niepłodności zapisuje się za pomocą żółtych znaczków. [Rys. 4-7 i 4-8, s. 48 i 49 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Rys. 4-7: Przykład pokazuje wykorzystanie CrMS w okresie karmienia piersią u kobiety obserwującej ciągłą wydzielinę. Żółte znaczki wskazują na taki sam typ wydzieliny obserwowany dzień po dniu. Strzałki pokazują punkty zmian, a znaczki z dzieckiem – dni płodne. Rys. 4-8: Przykład kobiety regularnie miesiączkującej obserwującej ciągłą wydzielinę, podstawowy model niepłodności zobrazowano, aż do momentu zmiany. Dzień PEAK został zidentyfikowany, faza przed- i poowulacyjna pokazana jest za pomocą żółtych znaczków.] CrMS nie jest systemem antykoncepcyjnym. Jest to prawdziwy system rozpoznawania płodności. Informacje płynące z obserwowania faz płodności i niepłodności w cyklu mogą służyć zarówno do uzyskiwania poczęcia, jak i odkładania poczęcia w czasie. Użytkownicy CrMS każdego dnia wiedzą, czy są potencjalnie płodni, czy nie, i zgodnie z własnym wyborem swobodnie korzystają z tej informacji. Dla tych par, które korzystają z dni płodnych w celu uzyskania poczęcia, zajście w ciążę będzie sukcesem, a nie wynikiem błędu. Ciąża może być więc postrzegana również jako konsekwencja pomyślne zastosowanego CrMS. [Ryc. 4-9, s. 49 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. W tym przypadku: kobieta o prawidłowej płodności, system służył do uzyskania poczęcia. Współżycie odbywało się w środku cyklu śluzowego (w 16. i 18. dniu), można więc spodziewać się poczęcia, co stało się w tym przypadku.] CrMS polega na obserwacji markerów biologicznych, przede wszystkim śluzu szyjkowego, ale również różnego rodzaju krwawień lub ich braku. Może zatem służyć do obserwowania i utrzymywania zdrowia ginekologicznego i rozrodczego kobiety. Badania nad cyklem dały początek nowej nauce związanej ze zdrowiem kobiety – NaProTECHNOLOGY®. Większość badań nad tą dziedziną medycyny została wykonana w Stanach Zjednoczonych, w Pope Paul VI Institute for the Study of Human Reproduction (Omaha, Nebraska, USA). Odzwierciedlają one doświadczenia Instytutu zakresie w położnictwa i ginekologii oraz medycyny rozrodu i chirurgii. Ponieważ system był używany przez wiele lat, stał się doskonałym narzędziem dla ginekologów. Po wielu latach kompleksowych badań wykazano, że biomarkery cyklu wskazują na obecność pewnego typu zaburzeń bądź ich brak. CrMS umożliwia zarówno lekarzowi, jak i pacjentce właściwą ocenę cyklu miesiączkowego. Dzięki temu różne zaburzenia mogą być leczone we współpracy z naturalnym cyklem kobiety (rys. 2-6). Na zdjęciu: Infertility – niepłodność; Miscarriage – poronienia; Low progesterone – niski progesteron; Abnormal bleeding – nieprawidłowe krwawienie. [Rysunek 2-6 z s. 22 z podręcznika NaProTECHNOLOGY®. Monitorowanie (NaProTRACKING) biomarkerów CrMS w celu oceny zdrowia kobiety. W pierwszym cyklu można zaobserwować ograniczony cykl śluzowy. Jest to częsta sytuacja w przypadku niepłodności. W drugim cyklu występuje krótka faza poPEAKowa – trwa 5 dni. W tym cyklu, w przypadku zajścia w ciążę, istnieje duże ryzyko poronienia. W trzecim cyklu obecność plamienia przedmiesiączkowego nasuwa podejrzenie niskiego poziomu progesteronu w fazie lutealnej. W czwartym cyklu występowanie nietypowego krwawienia wymaga szerszej diagnostyki.] Powrót do góry Copyright 2006, Pope Paul VI Institute for the Study of Human Reproduction. All rights reserved. W7r2Tg.